wtorek, 11 grudnia 2012

Agilitowe zmagania

To był już ostatni nasz pobyt w Annówce w tym roku i ostatnie zawody z serii Annówka Starters
Cup. Nie stanęliśmy na podium w klasyfikacji ogólnej, ale przywieźliśmy kolejne medale do kolekcji, za poszczególne konkurencje. Harry zwyciężał dzięki swojej mega szybkości - w końcu imię do czegoś zobowiązuje ;-) Na prostej(3 hopki, tunel, hopka) nie miał sobie równych.


Myślę, że gdym ja była bardziej ogarnięta, miała lepszą koordynację ruchową i potrafiła nadążyć za moim psem to bylibyśmy bezkonkurencyjni ;-P A tak poważnie to musimy popracować nad porozumieniem na torze. Ja muszę się jeszcze wiele nauczyć żeby wykorzystać potencjał mojego wariata. Jest bardzo szybki, ale też myślący. Zwraca na mnie uwagę i bardzo szybko się uczy, szybciej niż ja - niestety. 


Widzę jednak postępy i u Harrego i u mnie. Porównując nasze zmagania na torze sprzed dwóch miesięcy jest dużo lepiej. Może postronny obserwator nie spostrzegłby wielkiej różnicy, ale ja ją widzę. Zdecydowanie lepiej czuje się na torze i chyba trochę lepiej "czuję" mojego psa, a on troszeczkę się uspokoił i coraz więcej myśli.  Mam nadzieję, że taka tendencja będzie się utrzymywała - wszystko przed nami!


Zdjęcia dzięki uprzejmości: 
Krzysztof Fagas


czwartek, 22 listopada 2012

Harry sam w domu czyli mission impossible

Nie raz już narzekałam, że mój pies jest strasznym panikarzem jeżeli chodzi o zostawanie samemu. Jest w tym oczywiście sporo mojej winy gdyż jakoś nigdy nie starczyło mi wytrwałości żeby go do tego przyzwyczaić. Od początku spędzałam z nim 24 godziny na dobę. Zabierałam go ze sobą do pracy i wszędzie gdzie bym się nie ruszyła, no i tak już zostało. Starałam się kilka razy uskutecznić plan pt. "pies sam w domu", ale za każdym razem kończyło się to narzekaniem sąsiadów. Tymi oto sposobami stało się tak, że psa wlekę ze sobą wszędzie, ewentualnie zostawiam pod opieką Pana.
Dziś wyczułam, wydawałoby się idealną chwilę na to żeby pies został na troszkę czasu sam. Wybiegany, po intensywnie spędzonym dniu spał spokojnie w klateczce. Nie obudził się nawet kiedy podeszłam otworzyć mu drzwi od klatki, co zdarza się nigdy.  Nie obudziły go żadne hałasy, gwizdy kolegi z którym akurat wisieliśmy na skypie ani głośno grający telewizor. Postanowiliśmy wymknąć się z domu na szybkie zakupy. Zostawiliśmy włączone światło, TV i poprosiliśmy kumpla żeby pogadał coś do psa jeśli ten zacznie szczekać :-) Bezszelestnie udałam się do przedpokoju (zaznaczam, że pies nie mógł mnie widzieć) i kiedy wsuwałam stopę do buta usłyszałam poruszenie w klatce - obudził się! Słuch absolutny?! Nie wiem, ale nie poddaliśmy się. Ruszamy mimo to. Podchodzimy do drzwi otwieramy, ja chcę zrobić krok przez próg i .... hau, hau, hau, hau (w wolnym tłumaczeniu: biją! ratunku!pomocy!). Ręce opadły mi do samej podłogi. Kumpel przez skypa: "pies szczeka!" ... No coś ty?! Szczekanie to trwało chwilę i spotkało się z naszą reakcją, ale wyobraziłam sobie te jęki pomnożone prze np. pół godziny naszej nieobecności ... cóż, nie dziwę się że sąsiedzi za nami nie przepadają ;-)
No i osiągnął swoje. Tak, mam miękkie serce; tak, jestem niekonsekwentna; tak, obawiam się, że w końcu będziemy musieli szukać nowego mieszkania do wynajęcia ;-) Otworzyłam więc drzwiczki i z klatki wybiegł uradowany pies. I z czego się cieszysz głupi? Z tego, że będziesz siedział w bagażniku, na parkingu pod Lidlem?!


poniedziałek, 12 listopada 2012

Rocznica

Dzisiaj upływa dokładnie rok od kiedy wywiozłam małą, kudłatą kulkę daleko od rodzinnego domku - ku nowej przygodzie ;-) Pamiętam jak całą drogę piszczał siedząc na moich kolanach. Było mi go szkoda, czułam wyrzuty sumienia, że zabrałam go z jedynego miejsca jakie do tej pory znał. Z drugiej strony jednak czułam ogromną radość, spełniało się moje wielkie marzenie.


Przez ten wspólny rok wiele się zmieniło, chociażby to że na całe szczęście Harry polubił jazdę samochodem i już nie piszczy. Zmienił się on sam, zmieniłam się też ja. Ciągle sie docieramy i pewnie jeszcze trochę nam to zajmie. 
Harry, zresztą cały czas jeszcze się zmienia. Również fizycznie. Cały czas jeszcze wybarwiają mu się dziąsła i podniebienie, a całkiem niedawno pojawiły się bardzo wyraźne podpalania nad oczętami. Zmienia się oczywiście i mentalnie, ale to raczej normalne w tym wieku. Zauważyłam np. że im mój piesek robi się starszy tym jest hmm .. większym cykorem :-) Boi się wszystkich "obcych" kształtów w domu np. ostatnio obszczekiwał miotłę nieopatrznie pozostawioną przeze mnie w innym miejscu niż zwykle. 
Zmieniły się też nasze relacje, bardziej sobie ufamy, oj dużo bardziej niż na początku ;-) Dzięki temu coraz lepiej się ze sobą czujemy. Ja wiem czego mogę się po moim wariacie spodziewać i on też chyba wie jak pancia zareaguje w danej sytuacji. Choć wcale to nie oznacza, że mój pies mnie nie zaskakuje, albo że nie próbuje sprawdzać gdzie znajdują się granice mojej cierpliwości, oj nie. Próbuje i często je znajduje ;-) Sam zresztą też do stoików nie należy. Bardzo wyraźnie potrafi mi dać znać kiedy jakaś nowa sztuczka nie przypada mu do gustu. Łatwo się denerwuje i ulega frustracji. Wydaje wtedy z siebie dziwne odgłosy (prawie tak samo dziwne jak te przed spacerem), szczeka, a co najgorsze drapie; drapie wszystko dookoła łącznie ze mną. Nie raz już podrapał mnie po twarzy. I jak się człowiek w takiej sytuacji ma nie wkurzyć! Ale jakoś trzeba nad nerwami zapanować, no trzeba i już. Dlatego właśnie pies, przynajmniej mój, jest wspaniałym nauczycielem cierpliwości. Za rok już chyba będę mistrzem zen! :-) Oby...



środa, 24 października 2012

Przeszkadzacz

Czym charakteryzuje się przeszkadzacz? Przeszkadzacz przeszkadza!
Przeszkadza swojemu panu kiedy ten pracuje na laptopie. Włazi na klawiaturę najpierw przednimi, potem tylnymi łapami, a w końcu usadawia na niej swój zad. Pan się śmieje, że on mu pomaga, ale ponieważ nasz przeszkadzacz nie należy do kompaktowych jego pomaganie ma zgubny wpływ na laptopa.
Przeszkadzacz przeszkadza też w niedzielne poranki. Przeszkadza w wylegiwaniu się do południa. Jest najbardziej skutecznym budzikiem pod słońcem, niestety nie da się go wyłączyć na niedzielę.
Chociaż dzwoni (a raczej obślinia) bez ustawiania jest jedynym budzikiem wywołującym uśmiech u budzonego.


Przeszkadzacz przeszkadza nie tylko nam. Potrafi przeszkadzać też obcym np. sąsiadom. Przeszkadza im kiedy zostaje sam. Urządza sobie koncerty. Sąsiad wtedy dzwoni do mnie i mówi, że przeszkadzacz znowu DAJE CZADU! Muszę wtedy gnać do domu gdziekolwiek bym nie była. I choć bardzo bym chciała przyłapać go na gorącym uczynku to nigdy mi się nie udaje.
A w czym najbardziej przeszkadzacz przeszkadza? Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że najbardziej przeszkadza w byciu egoistą, w myśleniu tylko o sobie...




poniedziałek, 22 października 2012

Jesiennie

Zawsze byłam ciepłolubna. Uwielbiam lato i co roku jest mi trochę przykro kiedy się kończy. Zazwyczaj nadciąga wtedy ponura, deszczowa i zimna jesień. Jednak nie tym razem.
Dawno już nie widziałam prawdziwej polskiej złotej jesieni.  Cały ostatni tydzień temperatura bardziej przypominała wiosnę niż jesień, liście przybrały złote i purpurowe odcienie, a na niebie nie było ani jednej chmurki.


Te piękne okoliczności przyrody zachęcały do długich spacerów i spędzania jak największej ilości czasu poza domem.  Harremu oczywiście bardzo to pasowało :-)


W końcu udało nam się wybrać na wspólny spacer z Tią i jej właścicielką.  Umawiałyśmy się od ponad roku i nareszcie spotkanie doszło do skutku. Przemaszerowałyśmy około dwunastu kilometrów wokoło jeziora rozmawiając o naszych szalonych czworonogach. One natomiast bardzo przypadły sobie do gustu i dobrze się bawiły.


Dziś niestety niebo zasnuło się chmurami z których siąpił lekki deszczyk. Mimo to postanowiliśmy wybrać się na długi spacer. Ja z aparatem w ręku, a Harry z piłką w pysku :-) 
Łaziliśmy prawie dwie godziny. Było całkiem ciepło, choć trochę wilgotno. 
Mam nadzieję, że złota polska jesień jeszcze trochę z nami zostanie...







poniedziałek, 15 października 2012

Pies mało wystawowy

Zanim stałam się szczęśliwą posiadaczką mojego wspaniałego psa ;-) o wystawach wiedziałam niewiele. Nigdy wcześniej nie wystawiałam psa, nie zastanawiałam się nad tym co tak naprawdę brane jest pod uwagę przy ocenie.
Jak na razie jesteśmy po trzech wystawach i szczerze mówiąc raczej nie staną się one moim konikiem. Po pierwsze same ćwiczenia nad odpowiednim ruchem, postawą są dla mnie strasznie nudne. Po drugie nadal nie wiem (i chyba się nigdy nie dowiem) co tak naprawdę podlega ocenie bo raczej nie zawsze zgodność ze wzorcem.


W każdym razie postanowiłam się w to pobawić trochę z ciekawości jak inni ocenią mój ideał na czterech łapach, trochę ze względu na chęć zdobycia nowych doświadczeń. Tak więc za nami dwie wystawy w klasie młodzieży, jedna w Zielonej Górze, druga na miejscu w Gorzowie Wielkopolskim.
Na obydwu Harry dostał ocenę doskonałą ... no i tyle. Odpowiednio trzecie i drugie miejsce na trzy i dwa możliwe ;-) Każdą wystawę łączy jedno - na każdej usłyszałam, że mój pies jest długołapy i bynajmniej nie jest to zaleta. No cóż, dla mnie owszem jest.


A dlaczego mało wystawowy? Oto dlaczego: Na jakieś trzy dni przed wystawą w Zielonej wykąpałam mojego stwora żeby był piękny i pachnący. Na następny dzień przy okazji spaceru on postanowił:
1. wytarzać się w kupce
2. znaleźć kałużę i się w niej wytaplać (nie padało od dobrych dwóch tygodni)
3. dostać rozwolnienia i  "ozdobić" swoje portki
Po doprowadzeniu go do ładu, w dzień wystawy przy porannym wyprowadzeniu na siku postanowił powtórzyć punkt pierwszy.
Natomiast przed wystawą w Gorzowie znalazł "pięknie pachnącą" rybkę w stanie rozkładu i zgadnijcie co zrobił?!
Mimo wszystko jakoś poszło ;-)


Podejrzewam, że w przyszłości będziemy jeszcze próbować naszych sił na wystawowych ringach, ale póki  co robimy sobie przerwę. Dla mnie Harrosław i tak jest naj!


poniedziałek, 8 października 2012

Złoty medalista

Wczoraj wróciliśmy z Annówki. Braliśmy tam udział w szkoleniu oraz zawodach agility dla bardzo początkujących ;-).
Zacznę może od minusów. Mój wspaniały, inteligenty i grzeczny border postanowił zmienić się na ten weekend w diabła. Na torze dostawał szału, nic do niego nie docierało. Nie słuchał, nie skupiał się, nie chciał oddawać zabawek, wręcz wyszarpywał mi je siłą z dzikim szałem w oczach, gryzł po rękach. W momentach kiedy ćwiczyły inne psy nadzierał się i wyrywał na smyczy, w tym momencie chwała klateczce! Przez to wszystko już pierwszego dnia tak nadwyrężył moje nerwy, że miałam ochotę go obedrzeć ze skóry i stwierdziłam że to już koniec z naszą krótką agilitową przygodą!
Tak do końca nie wiem co było przyczyną takiego zachowania. Może to że na co dzień nie mamy do czynienia z hopkami i tunelami więc jak już je Harry zobaczy raz na trzy miesiące dostaje szału. Może to przez to, że jest w tym wieku kiedy to wiele samców przechodzi trudny okres uświadamiania sobie, że są samcami, a obecność na placu suczki z cieczką nie pomagała ;-)
Dodatkowo moje narastające zdenerwowanie pobudzało go jeszcze bardziej. Na szczęście w końcu ja wzięłam się w garść i starałam już spokojniej i z większym humorem podchodzić do mojego wariata.
Troszkę pomogło, tylko troszkę ;-)
Z pozytywów - znów przekonałam się, że mam baaardzo szybkiego psa. Sukcesy które ma na swoim koncie osiągnął właśnie dzięki mega prędkości. Dwa złote medale, jeden za prostą z hopkami i tunelem, drugi za przywołanie z rozproszeniami ( zabawki i miseczka ze smakołykami położona na drodze pies-przewodnik).


Jestem z niego bardzo dumna, choć jednocześnie wiem że stać go na więcej. Mam nadzieję, że następnym razem ogarnie swój móżdżek i oprócz prędkości pokaże też że potrafi myśleć.
Na zakończenie ćwiczyliśmy jeszcze  podstawy obi i bawiliśmy w mini rally-o. Tutaj mój psiak pozytywnie mnie zaskoczył. Spisywał się świetnie i co ważniejsze miał mózg na swoim miejscu. Był skupiony i słuchał komend. Spodobała mi się ta "luźniejsza" wersja obedience, może kiedyś się zgłosimy.
Poza torem, na spacerach i w pokoju był nadal moim grzecznym Harrosławem. W domu męczył wszystkich buziakami i cieszył się przeogromnie jak tylko ktoś podrapał go za uszkiem.
Tak czy siak przy wręczaniu medali duma mnie rozpierała! :-)



środa, 26 września 2012

Spóźnione życzenia!

Przedwczoraj Harrosław skończył rok! Myślę, że był dla niego udany - taką mam nadzieję. Co do mnie to wiele się nauczyłam, zmieniłam się, jestem po prostu szczęśliwsza :-)
Dla mnie jest najlepszym psem pod słońcem choć wcale nie idealnym. Trafiłam najlepiej jak mogłam. Mimo, że jestem świeżynką jeśli chodzi o szkolenie psa to wydaje mi się, że wyszedł na ludzi ;-) a będzie jeszcze lepiej.
Oczywiście mamy swoje problemy jak np. ciągnięcie na smyczy czy sprzedawanie buziaków wszystkim dookoła, ale dogadujemy się na tyle dobrze, że wszystko da się wyprostować.






W każdym razie życzę Harremu wielu następnych, szczęśliwych lat. Życzę jemu i sobie powodzenia w rozwijaniu naszych wspólnych pasji i radości z każdej chwili spędzonej razem.


niedziela, 19 sierpnia 2012

Tyle się działo...

No właśnie, tak dużo wrażeń mamy za sobą że nie potrafiłam sklecić jakiegoś konstruktywnego zdania dla tytułu posta. Zacznę więc od początku.
W sobotę zagościliśmy w Poznaniu żeby podziwiać występy utalentowanych właścicieli i jeszcze bardziej utalentowanych psów na DCDC. Przywitał nas deszcz, a na dokładkę aparat odmówił posłuszeństwa co zaowocowało marną jakością poniższych zdjęć oraz moim niezłym wnerwem.
Na szczęście aparat udało się zreperować na następny dzień, a wrażenia z całego widowiska ostudziły nieco moje nerwy. Oglądałam, podziwiałam i zastanawiałam się kiedy my będziemy prezentować takie umiejętności. Myślę, że za rok spróbujemy dog divingu, a może i w pro toss & fetch się uda jeśli w końcu ja się ogarnę :-) Póki co zaopatrzyłam się w nowe dekle i duże chęci, a ponoć chcieć to móc.


Ponieważ Harrosław jest rodowitym poznaniakiem  była to też okazja do spotkania rodziny.



Prosto z Cytadeli ruszyliśmy na obóz w Annówce. Spędziliśmy tam pięć dni, i tu mogłabym się rozpisywać, ale postaram się streścić. Dni wypełnione treningami z agility i frisbee, poza tym spacery nad jezioro i nie tylko, piękna okolica, doborowe towarzystwo (zarówno ludzkie jak i psie) i domowe jedzenie ;-) Skupię się jednak na tym czego się uczyliśmy, a więc:

1.Agility


Przekonałam się, że mój błorder jest baaardzo szybki, a ja mam problemy z koordynacją ruchową co w komplecie powoduje dość zabawne sytuacje. Ponieważ nie mam już lat nastu, a i o zdrowy tryb życia nigdy specjalnie nie dbałam moja kondycja pozostawia wiele do życzenia. Z torkami mieliśmy do czynienia zaledwie kilka razy, na co dzień nie biegamy. Wszystkie te rzeczy w komplecie spowodowały moje zwątpienie co do naszej agilitowej przyszłości. Jednak Harry bardzo chce i bardzo mu się podoba więc pozostaje mi wziąć się za siebie i trenować :-) Jeśli natomiast chodzi o mojego psa, żeby nie było że to chodzący ideał, uparł się że na torze nie będzie puszczał zabawek i już. Poza nim owszem, ale nie podczas ćwiczeń. Powodowało to długie przestoje pomiędzy ćwiczeniami i moją frustrację.  Zdecydowanie musimy też poćwiczyć zostawanie w miejscu, żebym jakoś mogła nadążyć za moją torpedką.

Muszę się jeszcze pochwalić, że w ostatni dzień obozu, na mini zawodach zajęliśmy zaszczytne drugie miejsce w naszej grupie! :-)

2.Frisbee


Jeśli chodzi o tą dyscyplinę czuję się w niej zdecydowanie lepiej. Nie twierdzę wcale, że jestem miszczem ;-) ale po prostu bardziej mi odpowiada (może dlatego, że nie muszę tyle biegać). Dowiedziałam się sporo ciekawych rzeczy, poznałam parę nowych rzutów w praktyce i po raz pierwszy wykonałam z Harrosławem dookoła świata. Sporo ćwiczłyśmy z psami, sporo też same, a nawet miałyśmy okazję przekonać się jak to jest być psem łapiącym dyski w tosie.
Harry jest pozytywnie nakręcony jeśli chodzi o frisbee co mnie bardzo cieszy. Dzielnie stara się łapać moje beznadziejne rzuty i ładnie wyskakuje.
Jakoś tak wyszło, że i w tej dyscyplinie byliśmy drudzy!


Czeka nas jeszcze sporo pracy, ale mam głęboką nadzieję że coś z tego wyjdzie. Mamy jeszcze dużo czasu. Harry jest młody więc powoli lecz skutecznie będziemy razem urzeczywistniać nasze plany.



Bardzo intensywnie, ale i przyjemnie spędziliśmy ten czas. Ja wróciłam z głowa pełną pomysłów na pracę z psem, a Harry - no cóż ... jego mózg to teraz w połowie frisbee, w połowie tuuunel! ;-)

Ps. Dziękujemy Marcie, Pauli i Wandzie oraz wszystkim uczestnikom.



piątek, 10 sierpnia 2012

Black & white

Dziś będzie foto-post. Choć moje umiejętności fotograficzne są jeszcze raczej kiepskie postanowiłam pochwalić się kilkoma fotkami z czarno-białej sesji.
Choć Harrosław nie do końca jest taki czarno-biały :-)






Konstruktywna krytyka mile widziana ;-)

wtorek, 31 lipca 2012

Harrosław na wczasach w mazurskich lasach

Po weekendzie nad morzem wybraliśmy się z Harrym na nieco dłuższy wypoczynek. Tygodniowe wczasy na mazurach mieliśmy zaplanowane już od kilku miesięcy. Wraz ze znajomymi i znaną już z tego bloga psiapsółką Harrego wybraliśmy się na zwiedzanie północno-wschodnich rejonów Polski.
Pogoda była piękna, jak na zamówienie. Dzień przed przyjazdem i dzień po wyjeździe padał deszcz, a w czasie naszego pobytu świeciło słońce. Okolica też niczego sobie, choć zgodnie stwierdziliśmy że przyjemniej było by spędzać czas pod żaglami. Jednak z braku doświadczenia i odpowiednich nakładów finansowych spędziliśmy wczasy na lądzie (nie licząc krótkich wypraw na łódce i kajaku).
Harrosław chyba najbardziej cieszył się z towarzystwa swej kumpeli i wolności z jakiej korzystał. Mały domek, duża działka i jezioro pięć metrów za furtką - raj dla mojego skarba!
Poza tym wyjścia do smażalni :-) i zwiedzanie Giżycka łącznie z twierdzą Boyen - wszystko w towarzystwie psów!



Żeby nie było tak przesłodko i miło to niestety muszę przyznać, że w okolicach nie było zbyt dużo terenów do swobodnego wybiegania. Miałam w planach przyzwyczajanie psa do biegania przy rowerze. Jednak przez brak odpowiednich ścieżek mój plan się nie powiódł.
Mimo wszystko czas spędziliśmy bardzo miło. Bliskość wody również przypadła do gustu Harrosławowi, szczególnie ze względu na upał.



Podsumowując wszyscy wróciliśmy bardzo zadowoleni chociaż szczerze powiedziawszy podobne warunki mogliśmy znaleźć nad jeziorem bliżej domu. Mazury są piękne owszem, ale piękniejsze były by z pokładu jakiejś fajnej łajby :-)

A na koniec kolaż portretowej sesji Harrego


środa, 18 lipca 2012

Przygotowania do latania

Dogfrisbee - sport bardzo widowiskowy (szczególnie freestyle), który i na mnie wywarł niesamowite wrażenie. Pamiętam jak po raz pierwszy zetknęłam się z tą dyscypliną. Zastanawiałam się wtedy jak to jest możliwe. Ta niesamowita współpraca człowieka z psem, podniebne ewolucje, zaskakujące figury. Myślałam sobie "ja też tak chcę!" Brakowało mi tylko psa. Teraz psa już mam, psa z wielkim potencjałem, ale już wiem że brakuje mi trochę więcej. Brakuje umiejętności i doświadczenia. To na szczęście da się zmienić, choć wymaga czasu.
W związku z powyższym ostatni weekend spędziliśmy na naszym pierwszym frisbowym semianarium. LADC w podgorzowskich Różankach które odbyło się przy nie najlepszej pogodzie, choć to wcale nie popsuło zabawy. Nauczyłam się wiele, wiele zrozumiałam (szczególnie to ile błędów popełniałam). Super atmosfera, jeszcze lepsze podejście prowadzących zajęcia. Był czas na ćwiczenia, był czas na teorię i pytania. Ćwiczeń z psami nie było za wiele, ale to zrozumiałe przy początkujących frisbowych wymiataczach ;-) Mimo ograniczonego czasu instruktorzy potrafili znaleźć go trochę dla każdego z osobna.
Teraz pozostaje mi ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć! Szczerze mówiąc jeszcze jakiś czas temu nie przyszło by mi do głowy, że rzucenie plastikowym talerzykiem może być tak skomplikowane :-)

Ps. Zdjęć żadnych niestety nie posiadam, nad czym bardzo ubolewam, ale może uda mi się jakieś zdobyć.

wtorek, 3 lipca 2012

Otwarcie sezonu wakacyjnego :-)

Zacznę od tego, że w prezencie urodzinowym miałam dostać od męża weekendowy wyjazd nad morze. Urodziny od dłuższego już czasu ;-) obchodzę na początku kwietnia, ale musiałam uzbroić się w cierpliwość i poczekać. Doczekałam się i ostatni weekend (a zarazem pierwszy wakacyjny) spędziliśmy we trójkę nad Bałtykiem.
Swoją drogą troszkę zatęskniło mi się za czasami kiedy z końcem czerwca nadchodziła ta nieopisana radość na nadchodzące miesiące laby...ale do rzeczy.
Ponieważ Harry uwielbia wszelkie zbiorniki wodne morze bardzo przypadło mu do gustu. Pogoda dopisała, nie licząc nocnych burz. Było ciepło, ale nie upalnie co pozwoliło nam spędzać większość czasu na plaży. Plażowanie z psem to jednak nie to samo co spokojne wyłożenie ciała do słońca i sączenie zimnego piwka, oj nie :-) Harrosław godzinami biegał w te i z powrotem za rzuconą do wody zabawką, a jeśli zabawka przez jakiś czas magicznie nie kierowała się w stronę wody po prostu stał przyczajony na brzegu i wlepiał w nas te swoje brązowe oczęta.
W razie zniknięcia zabawek w plecaku znajdował patyka lub próbował łapać fale. Ani na chwilę nie usiadł, nie położył się, nie odpoczął - no chyba, że do leżenia można zaliczyć chwilową zmianę pozycji w celu obtoczenia się w piachu :-)
Tak więc o typowym plażowaniu mowy nie było, ale jakoś wcale za tym nie tęskniłam. Czas, jak to na wakacjach, zleciał nie wiadomo kiedy i było trochę szkoda wracać do domu.
Dodam jeszcze, że trochę się obawiałam tego wyjazdu po tym jak naczytałam się o nie bardzo przyjaznych psom polskich plażach. Problemu jednak nie było, ani na plaży ani poza nią. Oczywiście korzystaliśmy z plaży niestrzeżonej, jednak łączyła się ona bezpośrednią z plażą strzeżoną i wypuszczając się z psiakiem na spacer nieświadomie wkroczyliśmy na teren tej drugiej bez żadnych konsekwencji - zakazów nigdzie nie widziałam. Zaskoczyły mnie za to porozwieszane w miasteczku i przy wejściu na plażę darmowe torebki na psie odchody. Z psem chodziliśmy też zjeść obiad czy wieczorem wypić drinka, również bez problemu. Psich wczasowiczów było zresztą całkiem sporo.
Polecam Dziwnówek :-)




                                Największy przystojniak  nad Bałtykiem ;-)

                              Spity border na wakacjach ;-)


środa, 27 czerwca 2012

Pierwsze koty za płoty

No i nie było tak źle. Choć zaczęło się dość pechowo. Tuż przed wyjściem z domu, chcąc założyć psu obrożę, odkryłam jej tajemnicze zniknięcie. Nowiutka obroża, która dotarła do nas zaledwie kilka dni wcześniej. Do tej pory nie wiem co się z nią stało.
Będąc już w drodze do Szczecina obficie oblałam białą koszulkę kawą. Tak to jest jak się pije kawę za kółkiem. Na szczęście na tym się skończyło i reszta wystawowego dnia była udana.

Teraz mam to na papierze, mój szczyl jest wybitny! A przynajmniej wybitnie obiecujący ;-)
Co prawda w kategorii szczeniąt konkurencja nie była wielka, jeden pies i jedna suczka, ale stres i tak dawał o sobie znać. Żadne szczenię nie było na tyle "piękne" by dostać się na ring główny niestety.
Dowiedziałam się, że musimy popracować nad ruchem bo pozostawia wiele do życzenia i z tym się w pełni zgadzam. Ogon zadarty, ciągłe podskoki to tylko niektóre "ale" za które to ja ponoszę winę bo nie przyłożyłam się wystarczająco do ćwiczeń. Obiecuję poprawę! :-)
Poza tym usłyszałam, że Harrosław ledwo się mieści w górnej granicy wzrostu i cytuję "jest długołapy" :-) Dla mnie to akurat zaleta, a nie wada choć to tylko mój, nie mający nic wspólnego z sędziowaniem, pogląd.
Jestem bardzo dumna z mojego psa. Jak na pierwszą naszą wystawę poszło dobrze. Nie narobił mi wstydu :-) Zachowywał się prawie profesjonalnie. Ewentualne zarzuty mogę mieć jedynie do siebie.

Ostatnie wskazówki przed wejściem na ring :-)



a dalej jakoś poszło



piątek, 22 czerwca 2012

Trema

Jutro nasz debiut wystawowy!
Miałam się cieszyć i ekscytować na naszą pierwszą wystawę, ale jak to już u mnie bywa los pokrzyżował plany. Niespodziewane problemy w pracy przysporzyły mi ogromnych stresów przez co nie miałam ani czasu ani siły na trenowanie do wystawy. No dobra, przyznam że trochę wcześniej mogłam się za to wziąć, ale miałam silne postanowienie ciężko pracować na tydzień przed a tu klops.
Jakiś czas temu zrobiłam też przed wystawowe zakupy w jedynym z internetowych sklepów. Nowa ringówka, szampon itp. itd.  Na kilka dni przed wystawą dostałam maila, że moje zamówienie nie zostanie zrealizowane. Na następne zakupy przez internet nie było już czasu, a dostanie białej ringówki w mieście w którym mieszkam graniczy z cudem (a u mnie cuda się nie zdarzają).
Jak by tego było mało mój pies trochę się zbuntował po naszym pierwszym w życiu kilkudniowym rozstaniu i chyba postanowił, że za karę nie będzie się słuchał. Wszelkie próby utrzymania go dłużej niż kilka sekund w pozycji wystawowej kończą się fiaskiem.
Do tego wszystkiego na dzisiejszym wieczornym spacerze dostał strasznego ataku kichania. Nie wiem co się stało bo zniknął mi z oczu w wysokich zaroślach. Mam nadzieję, że to nic poważnego bo już różnych historii naczytałam się w necie.
A więc wróżką nie jestem, ale przewiduję porażkę. Dobrze, że załapał się do szczeniąt - wstyd będzie mniejszy! A może po raz pierwszy zdarzy się cud i mój dzielny psiak da z siebie wszystko ku mojej wielkiej radości? Cóż jak to mój tata mawia "pożyjemy zobaczymy" :-)

niedziela, 10 czerwca 2012

Polska gola i trochę przeszkód

Mijający weekend był ciekawy i udany.
Najpierw razem ze znajomymi kibicowaliśmy naszym chłopakom w meczu otwarcia. Na temat wyniku nie będę się rozpisywać bo to nie blog o piłce nożnej. Bez względu na wynik jednak, czas spędziliśmy bardzo przyjemnie. Psiaki trochę się zdziwiły kiedy poderwaliśmy się z kanapy przy okazji tego jednego gola i chyba trochę wystraszyły naszych dzikich krzyków kiedy Tytoń obronił karnego, ale poza tym wtórowały nam w kibicowaniu bardzo dzielnie.




  Dzień następny poświęciliśmy wyłącznie dla młodego i wybraliśmy się do Szczecina. Było troszkę posłuszeństwa, przygotowania do wystawy no i to co Harremu podobało się zdecydowanie najbardziej czyli agility.
Zarówno mój pies jak i ja dopiero zaczynamy w tej dyscyplinie. Kilka zaledwie razy mieliśmy do czynienia z torem w związku z czym bardziej była to zabawa niż ciężki trening. Ja sama muszę się jeszcze wiele nauczyć i popracować nad koordynacją ruchową :-) Harry ogarnia to o wiele lepiej niż ja, jest bardzo szybki i strasznie nakręcony.