wtorek, 20 maja 2014

Praga po psiemu

Jakiś czas temu mój tata, który na emeryturze postanowił trochę pozwiedzać, zaprosił nas na wspólny wyjazd do Pragi. Oczywiście od razu pojawiło się pytanie: co z Harrym? Ponieważ to właśnie u moich rodziców zostawiałam go kilka razy kiedy musiałam gdzieś wyjechać pojawił się problem. Jak dla mnie istniało tylko jedno rozwiązanie: Harry jedzie z nami! Hotel był już zarezerwowany. Musiałam więc dowiedzieć się czy akceptują psy. Okazało się, że owszem za dodatkową opłatą, jednak niezbyt wysoką - 130 czk.
W dniu wyjazdu zapakowaliśmy więc Harrosława do klateczki i ruszyliśmy w drogę.
Praga przywitała nas deszczem, a na domiar złego okazało się że hotel wcale nie jest usytuowany w stolicy Czech, a całe 13 km dalej. Resztę dnia spędziliśmy więc zwiedzając Horomerice (zajęło nam to jakieś 30 minut ) i stołując się w hotelu. Ponieważ Harry nie lubi spędzać czasu sam, szczególnie w nowych miejscach, za zgodą personelu spędzał go z nami w restauracji. Pozytywne zaskoczenie!
Następnego dnia całą ekipą ruszyliśmy na zwiedzanie. Najpierw jednak musieliśmy dotrzeć do samej Pragi. Harrosław jak do tej pory jechał dwa razy w życiu tramwajem i to na tyle jego przygód z komunikacją publiczną. Teraz czekała go wycieczka autobusem oraz metrem,i z powrotem w ten sam sposób. Bilety kupowałam w autobusie u kierowcy (na całą trasę: autobus+metro). Na migi wskazałam, że cztery sztuki plus pies. Pies mały nie jest i kierowca z pewnością go widział jednak bilety wydał cztery. Zakupiony przeze mnie na tą okazję kaganiec zaległ w mojej torebce i tam już pozostał. Podróż autobusem Harry zniósł dobrze. W metrze jednak było strasznie. Zestresował się bidak tym hałasem, ale dał radę i z pomocą pańci wyszedł z tego cało :-)


Dotarliśmy do stacji w centrum i zaczęliśmy zwiedzać. Łaziliśmy tak sobie pół dnia, dopóki znów nie zaczęło lać. Udało nam się jednak zobaczyć całkiem spory kawałek pięknej Pragi.



Oczywiście do atrakcji typu katedra, muzeum czy zamek nie mieliśmy z Harrosławem wstępu, ale o tym nawet nie śniłam. Poza tym poruszaliśmy się po mieście bez żadnych problemów.
Harry z początku trochę zdezorientowany ilością ludzi dookoła po krótkim czasie przyzwyczaił się do gwaru. Bardzo mu pasowało, że co chwila ktoś się do niego uśmiechał, cmokał, głaskał go. Nie spotkaliśmy się z żadnymi niemiłymi komentarzami czy  wzgardliwymi spojrzeniami, wręcz przeciwnie.


W końcu rozbolały nas nogi i postanowiliśmy usiąść w ogródku jednej z restauracyjek. Również nie było problemu. Harry spróbował czeskich knedliczków, a potem zmęczony zasnął pod stołem.
Na następny dzień zrobiliśmy sobie małą powtórkę z rozrywki i pospacerowaliśmy jeszcze trochę uliczkami starej Pragi.
Trochę zmęczeni, ale zadowoleni ruszyliśmy w drogę powrotną do domu zahaczając jeszcze o Harrachov i Szklarską Porębę.
Myślę, że Harrosław był bardzo zadowolony z możliwości zwiedzenia Pragi, a pewnie najbardziej z tego że był cały czas z nami!


wtorek, 6 maja 2014

Majówki czas!

Długi majówkowy weekend spędziliśmy gdzie? A jakże by inaczej, w Annówce!
Ah, słynne już Annówkowe majówki z latającymi deklami. Czekałam z niecierpliwością na ten czas, a przynajmniej dopóki Harrosław nie uszkodził sobie palca wyskakując z auta. Tak właśnie, pech chciał że na jakieś dwa tygodnie przed wyjazdem doznał urazu palca co wkluczyło go z trenowania na co najmniej miesiąc. Wyjazd był już od dawna zaplanowany i opłacony więc pojechaliśmy tak czy siak, w sumie nie mieliśmy innych planów majówkowych.
Pomimo tych przeciwności i pomimo nie najlepszej pogody był to bardzo udany pobyt.
Niepełnosprawnego Harrosława w terningach zastąpiła bardzo ważna psia persona - matka Włóczka!
Jaka ja byłam zestresowana wychodząc z nią na pierwszy trening! Bałam się, że uszkodzę albo popsuję taką osobistość! :-) Wszystko jednak było dobrze, ćwiczyło nam się całkiem przyjemnie choć ... hmm inaczej. Zupełnie inaczej. Do tej pory ćwiczyłam tylko z własnym psem i podświadomie rzucałam Wenie tak jak rzucam Harremu na treningach. Tyle, że Wena to nie Harry i musiałam się trochę dostosować. Szybko jednak się dogadałyśmy i połączyła nas wyjątkowa więź :-P. Wyszło nam kilka pięknych voltów i całkiem ładnych flipów (rzucanych lewą ręką!) o tossie za dużo nie będę pisać bo nie warto ;-)


W każdym razie było to dla mnie fajne doświadczenie, za co dziękuję Pauli.
Podczas ćwiczeń bez psów rzuty szły mi o wiele lepiej co napawa mnie nadzieją na przyszłość. Rzucam stabilniej, dalej i bardziej przewidywalnie niż kilka miesięcy temu. Muszę teraz dołożyć do tego psa i będzie super.
Co do Harrosława; w momentach w których pogoda na to pozwalała zażywał kąpieli w jeziorze. Poza tym chodził na spokojne spacerki i cieszył się towarzystwem dwóch trikolorowych suczek w pokoju :-) Cierpiał i był smutny kiedy słyszał że wszystkie inne pieski idą trenować, ale myślę że jeszcze kilka dni i powoli będzie wracał do sportu. Za jakiś czas będziemy pilnie ćwiczyć volty, a ja będę się starać nie rzucać overów nad stopą.
Atmosfera była cudowna, pośmialiśmy się , pogadaliśmy, poćwiczyliśmy i sporo nauczyliśmy.
To do następnej frisbówki, tym razem już z Harrosławem w roli głównej (mam nadzieję).