wtorek, 26 listopada 2013

Sytuacje

Uwielbiam takie sytuacje...
W związku z dzisiejszą piękną pogodą i mniejszym natłokiem pracy niż zwykle postanowiłam wybrać się z Harrosławem na mały trening frisbee.
Niedaleko naszego miejsca zamieszkania znajduje się boisko. W sumie powinnam napisać, że kiedyś pewnie było boiskiem. Teraz służy za teren spacerowy dla właścicieli i ich czworonogów mieszkających w okolicy. Mimo to uczęszczamy tam dość regularnie gdyż to jedyny równy, niezadrzewiony i oddalony od ulicy kawałek gruntu jaki się znajduje w dogodnej odległości.
  Już kiedy zbliżałam się do owego byłego boiska zauważyłam hasającego sobie luzem psa.
Ponieważ Harry miłością do innych samców nie pała, a ja nie byłam w stanie rozróżnić płci z tej odległości, stwierdziłam że zrobię rundkę dookoła boiska i poczekam aż teren będzie czysty.
Decyzja ta była słuszna. Pies okazał się psem nie suką, jego właściciel zaś dziadkiem o lasce, którego czas reakcji w razie "W" byłby pewnie niezadowalający. Piesek średnio odwoływalny i podbiegający do wszystkiego co w zasięgu jego wzroku wydało się interesujące. Na szczęście przestał zwracać na nas uwagę gdyż na horyzoncie pojawiła się suczka.
Oddaliliśmy się więc nieco i przycupnęliśmy na ławeczce w parku obok żeby przeczekać. Po kilku minutach znów moim oczom ukazał się ten sam pies zmierzający w naszym kierunku. Znów tyłek w troki i spokojnie oddalamy się w przeciwnym kierunku. Tym razem niestety nic to nie dało. Harry cały czas zapięty na smycz trochę się zdenerwował naruszeniem naszej przestrzeni osobistej, no i się zaczęło. Warczą na siebie nawzajem, ja próbuję nie dopuścić do "szczękoczynów", a dziadek siada sobie na ławeczce i woła pieska. Za dziesiątym razem zareagował. Dodam jeszcze, że pieseczek był dwa razy taki jak przeciętny border i warczał też na mnie jak próbowałam go odgonić.
  Starając się jednak nie tracić dobrego humoru udaliśmy się w końcu zrealizować nasze plany treningowe. Mała rozgrzewka, rozciąganie, kilka rzutów po których zbieram dyski. Harry leży w miejscu i czeka na mój kolejny ruch. Pochylam się żeby podnieść ostatni dysk, podnoszę głowę do góry i co widzę? Tak! Znajomego już czarnego pieseczeka podążającego w kierunku  leżącego Harrosława.  Harry był tak skoncentrowany na mnie, że nawet nie zauważył co się dzieje. Podbiegłam i złapałam go (wciąż leżącego) za obrożę. I znów powtórka z rozrywki, rzucające się do siebie psy, ja w epicentrum, drugi właściciel 20 metrów dalej. W końcu pieseczek zrezygnował i się oddalił.
Wróciliśmy do treningu, ale praca mojego psa nie była już taka sama. Zdążyłam zrobić dwa overy i jednego flipa zanim moim oczom nie ukazał się znów TEN pies w towarzystwie dwóch innych, wszystkie kierujące się w naszą stronę. Zebrałam zabawki i poszłam do domu. Poziom mojego wkurzenia nie pozwalał i tak na kontynuację treningu, a i Harrosław był już mocno poirytowany.
Oczywiście nie była to pierwsza podobna sytuacja i niestety pewnie nie ostatnia, ale kretynizm tego właściciela wyjątkowo mnie rozdrażnił.
Staram się pracować z moim psem, żeby nauczył się kontrolować swoje zachowania. Niestety każda taka sytuacja cofa o  lata świetlne to co udało mi się osiągnąć.
Brak wyobraźni i odpowiedzialności co niektórych właścicieli psów rozwala mnie na łopatki.
Ciekawe co by było gdyby takiemu dziadkowi trafił się agresywny przypadek; zapewne nigdy w życiu nie pobiegał by sobie bez smyczy.


2 komentarze:

  1. Skąd ja to znam...
    U mnie ostatnio zamknęli takie "boisko" a szkoda :(

    http://okruszek-moj-psi-przyjaciel.blogspot.com/

    POZDRAWIAMY H&O

    OdpowiedzUsuń