piątek, 20 czerwca 2014

DCDC Poznań czyli debiut o którym chcę zapomnieć

  Długo zabierałam się do napisania tego posta. Wcale nie z lenistwa czy braku czasu.
Początkowo próbowałam wymazać wspomnienie naszego występu z pamięci, ale żeby uczyć się na błędach trzeba o nich pamiętać.
Kto widział ten wie, kto nie widział to dobrze - nie było na co patrzeć. Nasz debiutowy freestyle był totalną porażką. Trzy dni po zawodach przechodziła mi złość. Tak, byłam zła na Harrosława choć wiem, że nie zrobił tego specjalnie. Spodziewałam się różnych scenariuszy, ale nie takiego.
Zaczęliśmy całkiem nieźle, krótki wstęp, dwa ładne overki a potem ... totalna klapa. Harrison uparł się, ze nie wypuści dysku z pyska i wcale nie chodzi o to że nie chciał mi go oddać, w ogóle nie chciała go wypuścić. Nigdy, przenigdy nie miał problemu z puszczaniem na odległość ... NIGDY.... aż do naszego debiutu. Na filmiku, który nagrał mąż, widać że po overku wypuścił na sekundę dysk na ziemię po czym nie wiem dlaczego podniósł go i już nie chciał puścić. Robiłam wszystko co mogłam, ale zwoje mózgowe mojego psa przegrzały się tak bardzo że nic nie działało. Pamiętam taki moment gdy spojrzałam na niego i widziałam ten amok w oczach. Wyglądał jakby w ogóle nie zdawał sobie sprawy z tego że ma dysk w ryju i pytał spojrzeniem "czego ty babo ode mnie chcesz?"
W końcu, jakimś cudem rozluźnił szczęki dzięki czemu udało się nam zrobić jeszcze ładne flipy i jakieś koślawe dookoła świata o ile dobrze pamiętam... i znowu to samo! Dysk utkwił mu w paszczy i tak już zostało do końca naszego występu. Trwało to wszystko łącznie dwie minuty, ale mi czas ciągnął się okrutnie. Targały mną różne emocje i szczerze mówiąc ledwo się powstrzymałam żeby nie ryknąć na mojego pieseła.
Analizując całą sytuację już na spokojnie doszłam do wniosku, że było kilka czynników wywołujących ten dziwny stan psychiczny u mojego kundla. Przyczyniły się na pewno warunki w jakich na treningach nie mamy okazji występować (publiczność, głośna muzyka itd.) ale głównym czynnikiem były moje nerwy. Harry jest bardzo wrażliwy na moje emocje, zdecydowanie za bardzo. Mój stres dał mu się na tyle we znaki, że zakręcił się totalnie. Na pewno zrobiłam ten błąd że nie zapoznałam go z całą sytuacją przed występem. Co do stresu to nie byłam w stanie zbyt wiele na to poradzić. Planujemy kolejne zawody, tym razem jednak nie mam żadnych oczekiwań. Po Poznaniu jestem gotowa na wszystko!
Na pocieszenie Harrosław pięknie spisał się na dog divingu. Co prawda zakończył występ w pół finałach, tak ja w zeszłym roku. W porównaniu do zeszłego roku jednak jego najdłuższy skok był o pół metra dłuższy. No i mamy kilka bardzo zacnych fotek :-)




Piękne fotki dzięki: www.fotografiapodpsem.pl oraz k9action.eu

wtorek, 20 maja 2014

Praga po psiemu

Jakiś czas temu mój tata, który na emeryturze postanowił trochę pozwiedzać, zaprosił nas na wspólny wyjazd do Pragi. Oczywiście od razu pojawiło się pytanie: co z Harrym? Ponieważ to właśnie u moich rodziców zostawiałam go kilka razy kiedy musiałam gdzieś wyjechać pojawił się problem. Jak dla mnie istniało tylko jedno rozwiązanie: Harry jedzie z nami! Hotel był już zarezerwowany. Musiałam więc dowiedzieć się czy akceptują psy. Okazało się, że owszem za dodatkową opłatą, jednak niezbyt wysoką - 130 czk.
W dniu wyjazdu zapakowaliśmy więc Harrosława do klateczki i ruszyliśmy w drogę.
Praga przywitała nas deszczem, a na domiar złego okazało się że hotel wcale nie jest usytuowany w stolicy Czech, a całe 13 km dalej. Resztę dnia spędziliśmy więc zwiedzając Horomerice (zajęło nam to jakieś 30 minut ) i stołując się w hotelu. Ponieważ Harry nie lubi spędzać czasu sam, szczególnie w nowych miejscach, za zgodą personelu spędzał go z nami w restauracji. Pozytywne zaskoczenie!
Następnego dnia całą ekipą ruszyliśmy na zwiedzanie. Najpierw jednak musieliśmy dotrzeć do samej Pragi. Harrosław jak do tej pory jechał dwa razy w życiu tramwajem i to na tyle jego przygód z komunikacją publiczną. Teraz czekała go wycieczka autobusem oraz metrem,i z powrotem w ten sam sposób. Bilety kupowałam w autobusie u kierowcy (na całą trasę: autobus+metro). Na migi wskazałam, że cztery sztuki plus pies. Pies mały nie jest i kierowca z pewnością go widział jednak bilety wydał cztery. Zakupiony przeze mnie na tą okazję kaganiec zaległ w mojej torebce i tam już pozostał. Podróż autobusem Harry zniósł dobrze. W metrze jednak było strasznie. Zestresował się bidak tym hałasem, ale dał radę i z pomocą pańci wyszedł z tego cało :-)


Dotarliśmy do stacji w centrum i zaczęliśmy zwiedzać. Łaziliśmy tak sobie pół dnia, dopóki znów nie zaczęło lać. Udało nam się jednak zobaczyć całkiem spory kawałek pięknej Pragi.



Oczywiście do atrakcji typu katedra, muzeum czy zamek nie mieliśmy z Harrosławem wstępu, ale o tym nawet nie śniłam. Poza tym poruszaliśmy się po mieście bez żadnych problemów.
Harry z początku trochę zdezorientowany ilością ludzi dookoła po krótkim czasie przyzwyczaił się do gwaru. Bardzo mu pasowało, że co chwila ktoś się do niego uśmiechał, cmokał, głaskał go. Nie spotkaliśmy się z żadnymi niemiłymi komentarzami czy  wzgardliwymi spojrzeniami, wręcz przeciwnie.


W końcu rozbolały nas nogi i postanowiliśmy usiąść w ogródku jednej z restauracyjek. Również nie było problemu. Harry spróbował czeskich knedliczków, a potem zmęczony zasnął pod stołem.
Na następny dzień zrobiliśmy sobie małą powtórkę z rozrywki i pospacerowaliśmy jeszcze trochę uliczkami starej Pragi.
Trochę zmęczeni, ale zadowoleni ruszyliśmy w drogę powrotną do domu zahaczając jeszcze o Harrachov i Szklarską Porębę.
Myślę, że Harrosław był bardzo zadowolony z możliwości zwiedzenia Pragi, a pewnie najbardziej z tego że był cały czas z nami!


wtorek, 6 maja 2014

Majówki czas!

Długi majówkowy weekend spędziliśmy gdzie? A jakże by inaczej, w Annówce!
Ah, słynne już Annówkowe majówki z latającymi deklami. Czekałam z niecierpliwością na ten czas, a przynajmniej dopóki Harrosław nie uszkodził sobie palca wyskakując z auta. Tak właśnie, pech chciał że na jakieś dwa tygodnie przed wyjazdem doznał urazu palca co wkluczyło go z trenowania na co najmniej miesiąc. Wyjazd był już od dawna zaplanowany i opłacony więc pojechaliśmy tak czy siak, w sumie nie mieliśmy innych planów majówkowych.
Pomimo tych przeciwności i pomimo nie najlepszej pogody był to bardzo udany pobyt.
Niepełnosprawnego Harrosława w terningach zastąpiła bardzo ważna psia persona - matka Włóczka!
Jaka ja byłam zestresowana wychodząc z nią na pierwszy trening! Bałam się, że uszkodzę albo popsuję taką osobistość! :-) Wszystko jednak było dobrze, ćwiczyło nam się całkiem przyjemnie choć ... hmm inaczej. Zupełnie inaczej. Do tej pory ćwiczyłam tylko z własnym psem i podświadomie rzucałam Wenie tak jak rzucam Harremu na treningach. Tyle, że Wena to nie Harry i musiałam się trochę dostosować. Szybko jednak się dogadałyśmy i połączyła nas wyjątkowa więź :-P. Wyszło nam kilka pięknych voltów i całkiem ładnych flipów (rzucanych lewą ręką!) o tossie za dużo nie będę pisać bo nie warto ;-)


W każdym razie było to dla mnie fajne doświadczenie, za co dziękuję Pauli.
Podczas ćwiczeń bez psów rzuty szły mi o wiele lepiej co napawa mnie nadzieją na przyszłość. Rzucam stabilniej, dalej i bardziej przewidywalnie niż kilka miesięcy temu. Muszę teraz dołożyć do tego psa i będzie super.
Co do Harrosława; w momentach w których pogoda na to pozwalała zażywał kąpieli w jeziorze. Poza tym chodził na spokojne spacerki i cieszył się towarzystwem dwóch trikolorowych suczek w pokoju :-) Cierpiał i był smutny kiedy słyszał że wszystkie inne pieski idą trenować, ale myślę że jeszcze kilka dni i powoli będzie wracał do sportu. Za jakiś czas będziemy pilnie ćwiczyć volty, a ja będę się starać nie rzucać overów nad stopą.
Atmosfera była cudowna, pośmialiśmy się , pogadaliśmy, poćwiczyliśmy i sporo nauczyliśmy.
To do następnej frisbówki, tym razem już z Harrosławem w roli głównej (mam nadzieję).



poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Niesamowity Paco!

Za nami seminarium które na długo pozostanie w mojej pamięci, z kilku powodów.
Pierwszy i najważniejszy - prowadzący, Paco Lobo.
To co wyczynia ze swoim ciałem jest niesamowite. Patrząc na jego ruchy ma się wrażenie, że ani grawitacja, ani żadne inne siły nie ograniczają go w żaden sposób. Widać lata pracy jaką włożył w to by tak się poruszać. Świetnie wplata elementy brakedance w układy freestajlowe, a raczej je nimi wypełnia. Jestem pełna podziwu dla jego determinacji. Paco w dużej mierze jest samoukiem, co dowodzi że można jeśli tylko wystarczająco się chce, i jeśli zamiast szukać kolejnej wymówki po prostu dąży się do celu ćwicząc, ćwicząc, ćwicząc ... i tak milion razy :-)


Poza tym Paco to po prostu bardzo sympatyczny, zabawny młody człowiek. Myślę, że wszyscy uczestnicy semi czuli się w jego towarzystwie bardzo dobrze i swobodnie mimo bariery językowej, mam nadzieję że on podobnie czuł się z nami.
Widać, że czerpie ogromną przyjemność z pracy ze swoją suczką Cleo i świetnie się ze sobą oboje dogadują. Po prostu niesamowity team!

Po drugie - uczestnicy i atmosfera
Atmosfera, co tu dużo mówić, jak zawsze w Annówce -przednia!
Uczestnicy dopisali. Zarówno pierwszego jak i drugiego dnia było nas całkiem sporo. Świetnie się razem ćwiczyło. Humory dopisywały w związku z czym było sporo śmiechu.




Myślę, że na długo zapamiętam też to czego się nauczyłam. Takich wygibasów nie robiłam od czasów podstawówki o czym do dziś przypominają mi obolałe mięśnie nogi i brzucha! Nasuwa więc pierwsze spostrzeżenie, trzeba popracować nad sobą! Kondycja i koordynacja do poprawki.


Spostrzeżenie numer dwa - bez pracy nie ma kołaczy. Paco wciąż powtarzał, że jeden trick ćwiczył miliony razy zanim go opanował. Niestety nie ogarnie się tego po dwóch dniach seminarium. Potrzebne są lata pracy.
         
 Z Harrym ćwiczyłam tylko pierwszego dnia, drugi spędziłam jako obserwator.
Harrosław jak zwykle zaprezentował przed wszystkimi swą najdoskonalszą umiejętność czyli nie puszczanie dysku :-)


A na poważnie to dostałam kilka cennych rad co do overków. Muszę popracować nad spinem i nad timingiem. Wyszło nam całkiem zacne dookoła świata i nieco mniej zacny zyg-zak którego nigdy wcześniej nie robiliśmy.


 Najpiękniejszy! :-D
zdjęcie: http://www.psiawiara.pl/

Podsumowując, było super! Szczerze polecam! Jeśli Paco zawita jeszcze do Polski ja się tam pojawię :-) Chociażby po to by popatrzeć na jego pracę!

wtorek, 8 kwietnia 2014

Annówkowe zawody i semi z Moniką

Dopiero teraz zabrałam się za napisanie tej notki bo dawno nie byłam tak padnięta po powrocie z seminarium. Odsypiałam wczoraj i jeszcze dzisiaj po południu :-)
 Sobotę rozpoczęły zawody w których wystartowaliśmy dla czystej przyjemności, wiedząc że bez zrobionych stref  nie osiągniemy zbyt wiele. Były to nasze pierwsze zawody i co zaskoczyło mnie najbardziej to to, że zupełnie nie czułam stresu. Może ze względu na przewidzianego z góry disa, może na miejsce i atmosferę. W każdym razie chwalić się czym nie ma, ale było zabawnie i przyjemnie.
Następnie, już w uszczuplonym składzie, zaczęliśmy seminarium z Moniką.
Szczerze mówiąc miałam problemy z samym zapamiętaniem torów, nie wspominając o ich przebiegnięciu w całości. Był to wysoki poziom, a ja czułam że reprezentuję biedę :-)
Mimo to jakoś daliśmy radę, a ja bardzo dużo wyniosłam z tych skomplikowanych przebiegów.  Dowiedziałam się mnóstwa nowych rzeczy, dostałam kilka zadań domowych i zostałam wyciągnięta z kilku mylnych przekonań jak np. "mój pies potrafi ciasne zakręty". Otóż nie, a na pewno nie takie jakie umieć powinien.


Seminarium dało mi dużo do myślenia, przepraszam , Monika dała mi dużo do myślenia ;-)
Wróciłam zmęczona, ale pozytywnie zmęczona.
Dalej będziemy z Harrosławem ćwiczyć hopeczki i nie poddawać się. Do perfekcji nam jeszcze bardzo daleko, szczerze mówiąc to w tym składzie jej pewnie nie osiągniemy. Lecz mój wariat kocha hopeczki, a ja kocham mojego wariata :-)


Zdjęcia autorstwa: Gabriela Weksej

niedziela, 9 lutego 2014

Jestem sportowcem o sokolim wzroku ;-)

Dziś Harrosław miał dość stresujący dzień. Mimo pięknej, słonecznej pogody idealnej do spacerowania zapakowaliśmy go do samochodu i ruszyliśmy do Szczecina. Celem naszej wyprawy był gabinet weterynaryjny, w którym czekały Harrego badania.
Już jakiś czas temu postanowiłam przebadać serce i oczy mojego pupila. Zupełnie profilaktycznie, bez żadnej konkretnej przyczyny. Mimo, że nigdy nie zauważyłam nic niepokojącego, nic co mogłoby wzbudzić moje podejrzenia. W związku z tym nie stresowałam się za bardzo, byłam wręcz przekonana że wszystko będzie w porządku (albo może wmawiałam to sobie :-) ).
Na pierwszy ogień poszły Harosławowe oczy. Ku mojej wielkiej radości lekarz pochwalił paczałki Harrego. Pozaglądał z każdej strony, powyciągał trzecią powiekę (co wyglądało dość niefajnie), zmierzył ciśnienie, wkropił krople od których oczy zzieleniały :-) Okazało się, że wszystko jest w najlepszym porządku. Ciśnienie idealne, żadnych zmian czy grudek, żadnych nie tak rosnących rzęs itd.
Następnie pani doktor wzięła się za sprawdzanie serduszka. No i tutaj mam troszkę mieszane uczucia. Niby wszystko jest ok. Dostaliśmy zapewnienie, że Harry nadal może trenować i hasać jak do tej pory. Jednak nie jest w 100% idealnie. Przytoczę tu może wynik badania.
Opis badania echokardiograficznego: Serce bez większych zmian. Śladowa, nieistotna klinicznie niedomykalność zastawki dwudzielnej. Wielkość jam serca jak dla psa +/- 35 kg, jednak pies pracujący. Brak innych zmian.
Rozpoznanie: Brak istotnych zmian - serce sportowca.

Niby nic istotnego, niby nie ma czym się martwić a ja jednak się martwię. Może muszę jeszcze przyswoić tę informację bo nie do końca tego się spodziewałam.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Postanowienie


Postanowienie co prawda nie noworoczne, a podjęte po weekendzie adżilitkowania.
Biorę wszem i wobec wszystkich za świadków (gdyż w spełnianiu postanowień nigdy dobra nie byłam) i ogłaszam iż postanawiam zrobić z Harosławem strefki w czasie jak najkrótszym jak to dla nas możliwe.
Postanowienie to wynika z chęci nie bycia już mniej niż zerem ;-), jak również z tego by doprowadzić do końca coś za co się wzięłam.
Etap pierwszy został już poczyniony. Ponieważ pan Harrosław ma świetnie opanowane włażenie tylnymi łapami na ... wszystko i trwanie w tej pozycji jak długo się da, zakupiona została przeze mnie deska (w sumie to półka) na której ćwiczymy sobie etap kolejny. Włazi sobie Harrosław na ową deskę to z prawa, to z lewa i zatrzymuje w wyżej wspomnianej pozycji w odpowiednim momencie, aż do zwolnienia. Wychodzi mu to całkiem przyzwoicie. Lepiej nawet niż się spodziewałam. Jedynym problemem jest deska sama w sobie, która okazała się trochę za śliska. Stoi więc teraz pomalowana farbą i obsypana piachem i schnie. Co z tego wyjdzie zobaczymy. Mam nadzieję, ze anty -poślizg się sprawdzi.
Polecana mi była przez pewne osobistości deska do prasowania, jednak z/w na metalowe części wydające przerażające dźwięki, odpadła w przedbiegach.
Co dziwne, przy pierwszym kontakcie z hałasującą huśtawką, strachliwy Harrosław był wyjątkowo odważny.
Reasumując, póki co będziemy pogłębiać nasze umiejętności na desce (jak już wyschnie) a w najbliższej przyszłości śmigać strefki jak ta lala!