środa, 14 grudnia 2011

Kostamaga

 Od jakiegoś już czasu starałam się dostać wołowe bądź cielęce kości dla mojego pupila. Nie wiem jak u was, ale w moich stronach okazało się to trudniejsze niż podejrzewałam. Pytałam w wielu sklepach bez skutku. Dwa dni temu przyjechałam odwiedzić rodziców i postanowiłam spróbować szczęścia tutaj. Po  bezowocnych wizytach w kilku mięsnych stwierdziłam, że dobrym pomysłem będzie zapytać w miejscowej masarni. Miła pani w portierni powiedziała że niestety nie mają wołów ;-) ale skierowała mnie do oddalonej o 12 km ubojni bydła. Tyle już szukałam, że pomyślałam sobie "a co mi tam" i ruszyłam w drogę. Na miejscu zastałam niewielki zakład i szczerbatego pana akurat ładującego truchła krów na ciężarówkę. Zapytałam o kości i wreszcie otrzymałam pozytywną odpowiedź! Odjechałam z trzema wielkimi kośćmi udowymi  i trzema jeszcze większymi kawałami żeber, a wszystko to jak sam pan stwierdził bezcenne czyli za darmo! Żebra mam zamiar wygotować i ewentualnie szpik dać psu. Udziec włożyłam mu do klatki. Pierwsza reakcja funfla - strach! Chyba nie bardzo wiedział czy to wielkie coś już jest martwe i co ma z tym zrobić :-) Po paru minutach wahań odważył się podejść. Rezultat jest taki że obgryza gnata od pół godziny i świat dookoła nie istnieje. Cały utetłał się we krwi, ale przynajmniej (co mnie bardzo cieszy) nie okazuje żadnej agresji kiedy podchodzę i chcę zabrać kość. Mam też cichą nadzieję, że podziwia mnie za zdobycie takiego cudu ;-)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz